Czytając tę powieść, poczujesz się jak w rollercoasterze. Trzymaj się mocno!
24 lutego ukażą się nakładem Wydawnictwa Szara Godzina dwa tomy nowej powieści Katarzyny Kieleckiej: „Ślady. Psim tropem” i „Ślady. Rudy warkocz”.
Tym samym czytelnicy poznają dalsze losy bohaterów „Sedna życia” i „Piętna dzieciństwa”… w sensacyjnej odsłonie.
Edycie i Jędrkowi nareszcie wszystko się układa. Pochłonięci miłością, opieką nad dziewięcioletnim Grzesiem oraz psem Kufą nie dostrzegają, że rodzinne szczęście wisi na włosku.
Edyta niepokoi się o swoje zdrowie oraz odkrywa, że mąż ją okłamuje. Nieoczekiwanie pod ich domem pojawia się była żona Jędrka. Ponadto dwaj podejrzani mężczyźni obserwują każdy krok Blińskich. Kiedy podczas spaceru znika Kufa, a po niej Grześ, wydarzenia nabierają tempa. Czy powróciły demony przeszłości?
Dwutomowa powieść – „Ślady. Psim tropem” i „Ślady. Rudy warkocz” - to połączenie powieści obyczajowej i trzymającego w napięciu thrillera. Znajdziecie tu skrywane latami tajemnice, niewyjaśnione sprawy, zaskakujące zwroty akcji oraz przyjaźń i miłość – w każdej ich odsłonie. Nie zabraknie wzruszeń, refleksji i dreszczu grozy. A wszystko to doprawione ciętym językiem i sporą dawką poczucia humoru.
*Do powieści dołączone jest opowiadanie-niespodzianka.
Katarzyna Kielecka mieszka w Łodzi z dwójką dorastających muzyków. Z wykształcenia jest pedagogiem specjalnym. Pracuje banku. Debiutowała powieścią „Sedno życia” (2019), którego kontynuacja – „Piętno dzieciństwa” ukazała się w 2020 r. W tym samym roku miała również premierę powieść jej autorstwa „Cytrusowy gaj”.
FRAGMENTY
I
Jędrek przesiedział dobrą godzinę przy stole, zastanawiając się,
po co w ogóle wpuszczał byłą żonę. Przez lata zmywał ją z siebie
setki razy: alkoholem, kobietami, pracą. Nie chciał szukać odpowiedzi,
zgłębiać, wyjaśniać ani znać żadnych szczegółów. Pragnął
tylko zapomnieć, wywabić z głowy jak tłustą plamę z ulubionych
dżinsów. Wreszcie doszedł do punktu, w którym nabrał niezachwianej
pewności, że wraz ze swoim nowym, lepszym życiem zdołał
wszystkie związane z nią myśli powyrywać jak chwasty i spalić
w ognisku pamięci tak dokumentnie, by nie zostało nic poza resztką
chłodnego popiołu. Tymczasem wystarczył jeden wieczór, żeby
nabrać obaw, iż to jedynie ułuda.
Wszystkie silne przeżycia zostawiają ślady. Niedokończone,
zgaszone w połowie myśli nie dają się upchnąć w żadnej bezpiecznej
szufladzie. Błądzą po krańcach świadomości, obijając się
o ściany ludzkiej duszy mniej lub bardziej głośnym echem, i tylko
czekają na okazję, żeby wyjść na wierzch i upraszać się o należną
im uwagę. Stłumiony żal jest jak upiór, który nie zaznał spokoju.
Nigdy nie zasypia, wciąż gotów ukazać się w pełnej krasie i rzucić
światu wszystkie pomijane dotąd pytania: „dlaczego?”.
Bliński przez chwilę otarł się myślami o matkę i ojca. Rzadko
ich wspominał, stanowczo za rzadko. W końcu wstał, wygrzebał
z szafki butelkę ballantine’a, nalał dobre pół szklanki i uzupełnił
kostkami lodu. Pociągnął spory łyk. Smętnie poczłapał do małego
gabinetu zwanego przez wszystkich pierdzielnikiem, pewnie
z powodu nieładu. Tak, coś mogło w tym być. Usiadł przy biurku,
otworzył laptopa i uruchomił ostatnio używany plik.
Kwadrans później podjął ostateczną decyzję, że nie wspomni
Edycie o tych niespodziewanych, zaskakujących odwiedzinach.
Nad ranem, gdy oderwał się od komputera, w ogóle już nie pamiętał,
że miał gościa.
II
Przesiadł się na podłogę przy leżance, podciągnął cienki materiał
kwiecistej, bawełnianej tuniki Ani, przytulił twarz do napiętej
skóry jej brzucha i zamilkł na dłuższą chwilę.
Za każdym razem w tę niewątpliwą przyjemność bycia we troje
wdzierały się trudne wspomnienia sięgające wydarzeń sprzed
niemal siedmiu lat, kiedy Ania przechodziła przez pierwszą ciążę
sama, ze świadomością, że jej dziecko ma poważną wadę serca.
Wojtek nie miał pojęcia o tym, że Zuzia przyjdzie na świat, i niezaprzeczalnie
ponosił odpowiedzialność za ten stan rzeczy. Wciąż
nie potrafił pozbyć się żalu do samego siebie i nawracających falami
wyrzutów sumienia. Jego żona, niczym perfekcyjnie nastrojone
radio, doskonale potrafiła wychwycić jego nastrój.
– Wojtuś… – szepnęła, głaszcząc go po włosach. – Nie myśl
o tym. Bądź z nami tu i teraz.
Nikomu więcej nie pozwalał tak do siebie mówić. Nikt inny
nie mógłby zdobyć się na taką poufałość. Nie było na świecie osoby,
która znałaby go tak dogłębnie jak ona. Nawet Edyta, niewątpliwie
bardzo mu bliska, odpadała w przedbiegach.
– Jestem – odpowiedział równie cicho. – I bardzo was kocham,
wszyst… Auuu! – krzyknął nagle, bo precyzyjnie wymierzony cios
mikroskopijną stopą trafił go prosto w oko.
Odskoczył, trzymając się za obolałe miejsce. Smętna zaduma
pękła z hukiem jak przekłuty balon. Ania nie kryła uciechy.
– Myślisz, że zostanie ci limo? Chwacka dziołcha, już stawia ojca
do pionu! – skomentowała, dusząc się ze śmiechu. – Zapowiada się
III
Dzwonek zaterkotał bladym świtem, wyrywając Wojtka ze snu. Rawicki
poderwał się nieprzytomnie i nerwowo omiótł wzrokiem pokój.
Przez chwilę siedział z głupią miną i zastanawiał się, co oznacza
ten dźwięk. Jakoś nie przypominał sielskiej, łagodnej melodyjki
na bazie nut Beethovena, którą jakiś czas temu ustawił sobie jako
budzik. Ospały mózg leniwie szukał właściwych skojarzeń. Kiedy
wreszcie z nagłym błyskiem zrozumienia załapał, że to sygnał
rozmowy przychodzącej, w pokoju zapadła cisza. Zerknął na puste
miejsce obok siebie i momentalnie oprzytomniał. To na pewno
Ania dzwoniła ze szpitala. Może znowu coś się dzieje. Niecierpliwie
sięgnął po komórkę, sprawdził historię połączeń i pokiwał
głową. Z cichym westchnieniem wyślizgnął się z łóżka.
Odbębnił wizytę w toalecie i po nieznacznym wahaniu machnął
ręką na poranną gimnastykę. Wyszedł z pustej sypialni i zajrzał
przelotnie do Zuzi, konstatując z zadowoleniem, że jeszcze
śpi. Zbiegł dziarsko po schodach, zaparzył kawę i z pełnym kubkiem
wybrał numer szwagra.
Bliński odebrał niemal natychmiast; pewnie czekał z komórką
w ręce. Nie wróżyło to dobrze.
– Są? – spytał Rawicki ze ściśniętym gardłem.
– Nie. Niech to diabli, nigdzie ich nie ma. Ani śladu. – Z głosu
Jędrka dało się wyczytać, że resztka jego spokoju rozwiała się
gdzieś hen, po karsiborskich mokradłach.
Wojtek miał poważne wątpliwości, czy szwagier w ogóle tej
nocy zasnął.
– Dzwoniłeś do Bańcoków?
– Gdzie?
– Do Bańcoków z Kościeliska. Do jej ulubionej tatrzańskiej
mety. Masz ich numer? Mówię ci, chłopie, zaszyła się gdzieś. Jeśli
nie w Wiartlu, to tam albo w Pieninach u tego flisaka co zawsze,
Huberta czy Henryka. Jakoś tak. Huberta chyba. Więcej miejsc jej
spektakularnych exodusów nie kojarzę.
– Nie wiem, czy mam numer… Raczej nie. Jeszcze tam z nią nie
byłem. Słuchaj, co ja mam robić? Ich telefony są cały czas wyłączone.
Rawicki uznał, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, zanim szwagier
całkiem się rozsypie. Ciężko będzie uspokoić go zdalnie.
– Przede wszystkim nie panikuj. Jesteś w domu?
– Nie.
– Daleko masz?
– Z pięć kilometrów. Co za różnica?
– To wracaj. Jedź na chatę i powęsz w szafach. Sprawdź, czy
zabrali jakieś torby albo walizki. Może brakuje ciuchów i innych
podstawowych rzeczy. Wiesz, szczoteczka do zębów, szampon czy
co tam jeszcze – tłumaczył Wojtek, podgrzewając mleko w garnuszku.
– Przecież każdy ma coś, bez czego się nie rusza z domu.
Ja w tym czasie obdzwonię wakacyjne azyle Edyty. Znajomego
z Wiartla poproszę, żeby zajrzał do nas na działkę i sprawdził, czy
tam nie balują. Dam ci znać od razu, gdy posprawdzam. Do Łodzi
na pewno nie przyjechała. Przecież poza nami nie miałaby się
gdzie zamelinować.
– Żadnych koleżanek? Nic?
Rawicki wyciągnął z szafki dwie kwieciste miseczki, wkroił do
każdej po bananie i odpowiedział z pełnym przekonaniem:
– Głupio się pytasz. Znasz ją, wiesz, jak tu żyła. Na wszelki wypadek
podjadę na cmentarz. Jeśli pojawiła się chociaż na chwilę,
nawet przejazdem, w mieście, na pewno zajrzała do Agaty. Tam
nikt poza nami nie chodzi, więc sprawa będzie jasna. A ty sprawdzaj
szafy i czekaj na mój telefon.